Jeszcze nie Mimoza-początek
Wojna na Ukrainie wybuchła 24 lutego 2022 roku.
Czułam w tedy strach , potem bezsilność i żal. Strach mnie sparaliżował, nie mogłam konstruktywnie myśleć. Siedzieliśmy przed telewizorem mając nadzieję, że ktoś powie iż to była pomyłka. Po trzech dniach oglądania i słuchania czułam, że mam wyprany mózg. Nie byłam w stanie samodzielnie myśleć. Chciałam zadzwonić do przyjaciół w Warszawie, ale bałam się. Swietłana na Ukrainie ma rodziców. Co z nimi? W końcu się przełamałam. Gdy zadzwoniłam, nie mogłam mówić płakałyśmy obydwie. Zadzwoniła komórka i ona poszła rozmawiać z rodzicami, a jej mąż opanowany wszystko mi opowiedział na spokojnie. Nie załagodziło to mojego serca, ale przespałam prawie całą noc. Rano wstałam i już wiedziałam.
Trzeba działać.
Nie wiedziałam jak, gdzie. ale chciałam coś robić. Uchodźcy napływali. Siadłam do komputera i jakoś tak wyszło. Na jednej grupie ludzie szukali tego co inni oddawali, a znaleźć się nie mogli. Zaczęłam łączyć ludzi i ich sprawy. W tedy to się zaczęło.
Znalazłam dwie młode kobiety, które już pomagały uchodźcom z dziećmi w organizowaniu ubrań, jedzenia, lokali innych potrzebnych rzeczy.
Pomyślałam ja pomogę im pomagać innym.
Już w tedy należałam do związku emerytów. Było tam też kilka fajnych dziewczyn , które też chciały pomagać.
Zadzwoniłam do Mart i Eweliny. Zorganizowałam zbiórkę ubrań, chemii, żywności, słodyczy i zabawek. Nasi wspaniali emeryci dzwonili do mnie i chcieli oddać swoje rzeczy konkretnej osobie, a nie na hałdy rzeczy. Wyszukiwałam nadal takie osoby i łączyłam pomoc z potrzebującymi.
Aż dostałam telefon od Ani Link z Niemiec . Dalszej rodziny mojego męża. W Niemczech zorganizowała pomoc dla potrzebujących uchodźców. Zbierała wszystko co byli chętni przynieść. Wszystko uprane, poprasowane. Chciała to przywieźć panu burmistrzowi, ale urząd przyjmował tylko nowe rzeczy. Nie mogła przecież wszystkiego odwołać, bo my tu naprawdę mieliśmy potrzebujących.
Matki z dziećmi. Dzieci duże , małe i te które już tu się rodziły. Osoby starsze, chore . Przyjeżdżali z torebką i reklamówką . Wystraszeni bez języka w obce miejsce.
- Ciociu zrób coś - usłyszałam. Do dziś te słowa brzmią mi w uszach.
- Przywiozę ci rzeczy. Czy potrzebne? Jest tego bardzo dużo.
Wiedziałam musimy działać.
Kilka moich cudownych koleżanek, mój mąż i ja zakasaliśmy rękawy. Najpierw dzwoniłam, biegałam szukałam, aż znalazłam lokal na magazyn. Urząd cudownie zrobił szybki remoncik. Nie było wielkiej biurokracji, Każdy chciał pomóc. W ciągu tygodnia było posprzątane . Rzeczy mogły przyjechać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz